Jak juz pisałem kiedyś, mój sokół to piec górnego spalania. Kiedy pale w nim węglem, zawsze palę od góry, jednak tej zimy palę wyłącznie drewnem i palę z dołu. Cóż to oznacza? Mój piec w przekroju wygląda tak:
Jak widać, komora spalania jest na dole połączona z komorą zasypową, wymiennik odbierający ciepło ze spalin na górze, doprowadzenie powietrza z dołu. Gdyby podpalić ten piec z dołu to dość szybko zapaliłoby się całe paliwo w komorze zasypowej. Dlatego optymalnie jest zasypać komorę opałem i podpalić u góry. Przy węglu działa to idealnie, bo palenie węglem z dołu w piecu górnego spalania to porażka. Po rozpaleniu ognia i zasypaniu go wiadrem węgla tak przyduszamy ogień że z komina walą kłęby czarnego dymu, a czarny dym to nic innego jak niespalony węgiel w postaci sadzy. Kiedyś zamieszczałem linka do ciekawego artykułu na temat procesów zachodzących podczas górnego spalania. Jest nawet link w linkowni po prawej stronie bloga. Mój piec odpowiednio zasypany węglem i rozpalony potrafi z jednego zasypu grzać bez przerwy ponad 20 godzin wydając przy tym śladowe ilości dymu z komina, właściwie można powiedzieć że bezdymnie.
Tej zimy jednak jak wspomniałem palę drewnem, i to niestety drewnem dość wilgotnym, bo zbyt późno dokończyłem drewutnie i zbyt późno kupiłem drewno. W efekcie rozpalam w dole pieca, i zarzucam go drewnem po samą górę. Część energi cieplnej drewna zużywane jest na dosuszenie tego co ponad paleniskiem.
Choć tym sposobem z pełnego zasypu jestem w stanie uzyskać grzanie przez około 7 godzin to skutkiem ubocznym sposobu palenia i mogrego paliwa jest makabryczne zasrywanie pieca smołą, czarną, lepijącą się, kapiąca obleśną smołą. Byłem zmuszony do zrobienia sobie specjalnego skrobaka, a i on nie do końca daje sobię rade z tym badziewiem. Piec czyszczę praktycznie co dwa dni, choć wypadało by codziennie.
Wczoraj w akcie desperacji postanowiłem spróbować zapalić drewno z góry. Ułożyłem opał w zasobniku tak by zapewnić dopływ powietrza na górę, ułożyłem gazet, i drewna rozpałkowego z góry i podpaliłem.
Rezultat był nawet niezły. Drewno owszem rozpalił się całkiem nieźle. W górnej części zasobnika miałem płomienie a nie zduszone połączenie pary z dymem i część smoły wypaliła się. Jedyny problem to fakt, że całe drewno spaliło się w 3,5 godziny, czyli czas pracy z tej samej ilości paliwa skrócił się o połowę, choć uzyskana temperatura nie była jakoś szczególnie wyższa.
Reasumując, z góry dobrze da się palić i węglem i drewnem, nawet wilgotną brzozą. Ciekaw jestem jakie wyniki uzyskam w przyszłym roku paląc suchym dębem z góry. Na koniec zesony przepalę parę razy piec węglem i mam nadzieję że pomoże mi to wypalić te zafajdaną smołę.
Na koniec powiem wam jak roadzę sobie z wilgotnym drewnem żeby było nieco suchsze. Gdy rozpalam piec, to na jego szczycie, na obudowie układam kilkanaście szczapek warstwami na krzyż. Piec pomimo izolacji jest dość ciepły, i przez kilka godzin drewno leżące na nim się dosusza. Gdy wrzucam je do pieca, na jego miejsce układam kolejną partię. Trochę to partyzantka, ale zawsze to o kilka procent mniej wilgoci w opale.